piątek, 5 września 2014

ROZDZIAŁ #1

-Kochanie, pora wstawać-zaświergotała Mary gładząc mnie delikatnie po włosach.

Natychmiast zerwałam się z łóżka i niemal całkowicie nieprzytomna zapytałam.

-Mary, jak długo spałam? Muszę już lecieć, pani Willis nie wybaczy mi spóźnienia. Dobrze wiesz, że nie stać nas na choćby minimalną stratę pieniędzy.
Przetarłam szybko oczy i skoczyłam ku szafie w celu założenia w miarę wyjściowych ubrań. Nie miałam jednak wielkiego pola manewru, bo wewnątrz niej znajdowały się wyłącznie dwie suknie, z czego jedna była już bardzo wysłużona i powoli traciła swój dawny ciemnozielony kolor, a liczne łaty przykryte były kolejnymi (jak mówiłam nie byliśmy nazbyt bogaci ot mieliśmy na to co było wyłącznie do przeżycia z dnia na dzień).
-Sall (tylko ona tak do mnie mówiła) uspokój się, jeszcze nawet nie ma świtu spójrz- w tym momencie odsłoniła niewielkie zasłony z za których przez zakurzone okno widać było wyłącznie ciemne gwieździste niebo.
-Dzięki Bogu! W takim razie Mary byłabym wdzięczna gdybyś pomogła mi spiąć włosy. Czeka mnie ciężki dzień, a pani Willis nie spodobałoby się gdybym weszła do jej domu z tak nieokiełznaną szopą.

Matka roześmiała się tylko i poprawiwszy swoją suknię podeszła do mnie, ściągnęła moje włosy do tyłu i zaczęła je upinać i czesać najdelikatniej jak to tylko było możliwe. Po chwili przerwała jednak westchnęła i w końcu wyrzuciła z siebie to co od ostatniego czasu ją niepokoiło.
-Posłuchaj kwiatuszku. Czekają nas trudne czasy, nawet trudniejsze niż dotychczas lada chwila do miasta przybędzie inkwizytor Nataniel. Rozpoczną się procesy, wiedźmy spłoną, zostaną powieszone, lub utopione w czarnym jeziorze na skraju miasta. NIC już nie będzie takie samo. Wielu niewinnych zostanie skazanych -W jej oczach pojawiły się łzy, a głos się załamał.

Bez chwili zawahania odwróciłam się i przytuliłam ją mocno do siebie. To właśnie przez pochopne decyzje, zaślepionych rządzą polowania na wiedźmy ludzi zginęli rodzice Mary. Bez prawdziwych dowodów ot tak. Zabrani i powieszeni jak zwierzęta na oczach młodej dziewczyny. Od dawna wpajano mi, że inkwizycje są dobre, a wiedźmy złe jednak odkąd Mary opowiedziała mi swoją historię byłam więcej niż pewna tego, że tylko to drugie było najbliższe prawdzie. NIGDY nie dopuszczę do tego, aby bliska mi osoba miała proces, lub co gorsza zginęła przez coś tak okropnego na oczach ludzi z miasteczka. W moich oczach również pojawiły się łzy. Odsunęłam się od niej i powiedziałam napełniona czystą nienawiścią i w pełni przekonana co do swoich myśli.
-To się nie powtórzy, zaufaj mi.
Spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
-T-ak... Tak, b-ardzo bym chcia-ała, żeby to była prawd-a- powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.
Chwilę potem znajdowałam się już w głównej izbie, w której mój brat Damien uwijał się przy robieniu porannych posiłków.
-Witaj, Sally. Jak się spało ? -Zapytał obdarzając mnie swoim najbardziej szczerym i ciepłym uśmiechem.
-Witaj. Nadzwyczaj dobrze. -Odepchnęłam go na bok i sama zabrałam się za sporządzanie posiłku.
-Ejjj...! -Spojrzał na mnie z wyrzutem (zupełnie tak jak wtedy, gdy jako dziecko zniszczyłam mu przez przypadek ulubioną zabawkę. ) - Wiesz może co ugryzło Mary? Ostatnio jest w złym humorze i często chodzi ze łzami w oczach, znaczy stara się to ukrywać, ale ja to widzę... Widzę, że coś jest nie tak.
-Hmmm... Słuchaj, jeżeli chciałaby nam powiedzieć, to już by to zrobiła. Sądzę, że po prostu ma jakiś ważny powód. -Skłamałam.
Wraz z Mary postanowiłam, że nie będziemy wspominały o jej historii nikomu, to miała być taka nasza babska tajemnica. Ona naprawdę nie potrzebowała, aby cała rodzina przypominała jej o tym co się wydarzyło i żaliła się nad nią. Sięgnęłam po drewniane miski i wlałam do nich gęstą owsiankę. Chwyciłam dwie i ustawiłam na sporym drewnianym stole, po czym spojrzałam wymownie na swojego starszego brata, a następnie na jedzenie.
-Ekhem.
On jednak wciąż tępym wzrokiem wpatrywał się w nicość, no ewentualnie gapił się jak wryty na naszą starą kotkę, która czyściła sfery intymne. Muszę przyznać, że wyglądało to komicznie, na szczęście po chwili wyrwał się z zamyślenia i wstał, aby wziąć ostatnie miski. Pozostali jeszcze spali, zresztą nic dziwnego ojciec wraz z Sebastianem ciężko pracowali całą noc przy płocie u państwa Sparks.
Reszta poranka zaleciła mi na czynnościach codziennych jak domowe porządki, sprzątanie po posiłku i tym podobnych rzeczach. Dopiero gdy na targu pojawiali się pierwsi kupcy o świcie mogłam odwiedzić Maggie-miejscową zielarkę, aby zakupić odpowiednie rzeczy z listy dla pani Willis. Tym razem znajdowało się na niej zupełnie inne zestawienie roślin. W tym nawet trujących. Po co staruszce mieszkającej samej w ogromnym domu takie rośliny? Może po prostu pomyliła nazwy, takie rzeczy zdarzają się przecież często. Raz nawet zdarzyło jej się szczotkować włosy widelcem. Gdy tylko podeszłam do stoiska Maggie wręczyła mi zioła, jednak zgodnie ze starym przyzwyczajeniem były to inne niż te które znajdowały się na nowej liście.
-Maggie, tym razem będzie inaczej. Pani Willis chyba coś się pokręciło.-wręczyłam jej listę zakupów.
-Yhym rzeczywiście jest inaczej, no cóż chyba coś znajdę, daj mi chwilę. Tak mam chyba wszystko czego potrzebuje.
-Emmm... Słuchaj Maggie , gdzie są wszyscy? Jakoś nie widzę pana Brolsa z warzywami, ani Molly z świeżymi rybami, ani całej reszty. Czyżby odbywał się jakiś zarząd, o którym nie wiem?
W tym momencie podszedł do nas służący burmistrza Michael. Niewysoki, chudy długowłosy blondyn, o kobiecym wyglądzie, bladej cerze i błękitnych oczach, w których można było niemal utonąć. Dawniej łączyła nas szczera przyjaźń, ale wszystko się zmieniło jak otrzymał pracę u burmistrza. Teraz ma 'ważniejsze' sprawy na głowie.
-Witam miłe panie. Sally.
-Witaj. -Odruchowo odwróciłam głowę w drugą stronę. Wszystko byle nie patrzeć w te zdradliwe nieziemsko piękne oczy. Nie popełnię tego samego błędu po raz kolejny. Patrz na coś innego. No dalej Sally dasz radę jedyną rzeczą jakiej w tym momencie najbardziej nie chciałam to niezręczne spotkanie z kimś kto po wszystkim przez co razem przeszliśmy traktuje mnie jak powietrze, a sam całkiem niedawno siedział w takim samym bagnie jak ja. Bez środków na życie. A teraz żyje w luksusach na jakie mu pozwalają. To prawdziwa praca, nie taki groszowe robótki w jakich ja muszę się paprać. Ehh. Jak to możliwe, że jednocześnie go nienawidzę, a z drugiej strony mam ochotę podwinąć suknię, rzucić się na niego i zedrzeć z niego koszulę i przeżyć upojną chwilę choćby na środku targu.
-Sądzą właśnie wiedźmę. Jak to możliwe, że o tym nie słyszałaś?!
-Gdzie?!
-Przed domem burmistrza. -Schylił się, aby pozbierać jabłka do kosza.
-Wiesz kogo?!
-Nie, zabronili mi uczestniczyć. Miałem zrobić zakupy. Nic więcej nie wiem.
-Cholera, to niemożliwe. Tak szybko?! -Nie czekałam dłużej zgodnie ze złożoną obietnicą musiałam sama się przekonać, czy osąd jest prawdziwy, znałam ludzi z miasteczka. Nie schyliłam się po koszyk, już dawno biegłam...



























Podczas gdy zielarka szukała zamówionych rzeczy rozejrzałam się raz jeszcze po targu. Wyjątkowo o tej porze świeciło pustkami. Czyżby coś się stało?






Zamurowało mnie. Wyrzuciłam koszyk z ręki.



Upside Down or Petrine Cross