niedziela, 19 października 2014

ROZDZIAŁ #2



Widziałam krew, pełno krwi. Rozlana była niemal wszędzie. Krzyki kobiet. To nie inkwizycje. Nieludzkie zabawy ‘księdza’ rozkoszującego się bólem niewinnych. Już z daleka wyczuwalny był swąd palonych ciał. Gdy tylko dobiegłam do placu rozstawiony był tam już płonący stos na którym przywiązana była jakaś starsza kobieta. Zaraz obok znajdowała się platforma na której zakute w dyby były trzy kolejne kobiety, jednak żadnej z nich nie rozpoznawałam. Wokół podestu zgromadzony był tłum, który na okrągło wykrzykiwał przekleństwa w stronę młódek. Wśród nich na przedzie znajdował się sam burmistrz przewodniczący tym bestialskim zgromadzeniem. Nagle na podest wszedł młody mężczyzna.

-Witam zgromadzonych! Panie i Panowie, przedstawiam wam najgorsze stworzenia, jakie świat nosił! Wiedźmy!-wykrzykiwał przechadzając się w te i z powrotem dotykając ich twarzy i sprawdzając ich szyje i uszy jak gdyby spodziewał się tam znaleźć jakieś diabelskie znaki.

Ktoś spośród ludzi uczestniczących w tym obrzędzie wykrzyczał to o czym cały czas myślałam.

-Skąd wiesz, że te kobiety są wiedźmami?! Dlaczego więzisz niewinne kobiety?!

-To?! To nie są kobiety, to dziwki szatana, nie martw się mój drogi niebawem sami przekonacie się, że mam rację, póki co musicie się zdać na mnie. Wiecie co należy robić z wiedźmami? -zapytał dodatkowo podburzając tłum.

-PALIĆ!!!-wykrzyknęli zgodnie.

Skinął na strażników, którzy bez najmniejszego oporu rozkuli dziewki i przywiązali je do kolejnych słupów które już czekały na to by stanąć w płomieniach. Przez okrzyki dało się jednak dosłyszeć szlochy i rozdarte okrzyki prowadzonych na śmierć. Niektórzy odwrócili wzrok inni nawet odeszli tłum dalej ryczał. Nikt nie starał się pomóc skazanym i udowodnić niedorzeczność słów inkwizytora Nataniela. Sama nie chciałam patrzeć na ich śmierć, ale byłam sparaliżowana strachem. Nie potrafił przeciwstawić się komukolwiek. Nic nie znaczyłam. Przestąpiłam krok w tył i odwróciłam wzrok. Poczułam jak powoli tracę siły, a nogi uginają się pode mną. Upadłam.

***

Zamknąłem za sobą ogromne drzwi i ruszyłem korytarzem do trzeciego pokoju znajdującego się po prawej stronie korytarza. Ostrożnie nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi do przodu. Do mojego nosa dostał się przesadnie słodki zapach. Wewnątrz pokoju na samym środku znajdowało się ogromne łoże, wokół niego na stolikach rozstawione były kadzidła, przez które cały pokój był niemal zadymiony. Dziwki, które na nim leżały zerwały się szybko i zakryły prawie przeźroczystym materiałem. Zignorowałem je jednak. Szybko wyciągnąłem z pochwy sztylety podbiegłem do łóżka i w zgrabnym salcie pond łóżkiem wbiłem jeden z nich w klatkę piersiową porządkowego, a drugim w szybkim obrocie poderżnąłem kobietom gardła, aby nie pozostawić żadnych świadków. W tej pracy nie można było pozwolić na chociażby chwilę zawahania. W ciagu roku zaakceptowałem panujące zasady i dostosowałem się do nich. Zlecenia nie zawsze były tak proste, trzeba być najlepszym z najlepszych, aby jakoś utrzymać się w tym fachu nie zwariować. Nie pozostawiając zbędnych śladów delikatnie stąpając opuściłem pokój, zaraz po odzyskaniu broni. Otarłem krew o szmatę i wyszedłem ponownie na korytarz. skręciłem w prawo i miałem kolejne kilka drzwi, a następnie zszedłem po skrzypiących schodach na parter budynku. Zarzuciłem kaptur na głowę i wyszedłem na zewnątrz. Szybko przeszedłem do bocznej uliczki. Po drodze miałem kilku strażników, a gdy byłem już dalej usłyszałem rozpaczliwy krzyk, który przedarł się przez grube ściany domu. Kolejne zlecenie już czekało.

***

Delikatnie otworzyłam oczy. Przetarłam je. Do moich nozdrzy szybko uderzył zapach trawy, wilgotnej ziemi i jakichś kwiatów. Nie bardzo pamiętałem co się stało i kiedy szłam do lasu. Podparłam się na Rekach i powoli wstałam. Właściwie to nie poznawałam tej części. Obok mnie biegła ścieżka, jednak nie było w pobliżu żadnego znaku kierującego do miasteczka. Ruszyłam po prostu przed siebie. Kilka razy zdarzyło mi się potknąć o wystające korzenie, albo dostać gałęzią po twarzy. Szłam chyba bardzo długo. Drogą cały czas zakręcała raz w lewo raz w prawo, każdorazowo na rozwidlebiu skręcałam w lewo, tak aby nie zapomnieć drogi powrotnej do miejsca w którym się zbudziałam. W końcu znalazłam jakąś niewielką chatę ciemniało się, więc nie czekając ruszyłam do niej. Wewnątrz paliło się światło, chociaż chata nie wyglądala z zewnatrz na zamieszkala. Uchyliłam drzwi i wysunęłam głowę do środka. Niesamowity odór dostał się prawie natychmiast do mojego nosa.

-Halo? Halo! Czy ktoś tutaj jest?!- wysunęłan się do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

W pokoju było ciemno, tylko w kominku paliło się drewno. Chyba świerk, bo pomimo smrodu w ponieszczeniu przebijał się przyjemny zapach. Niepewnie wyszłam głębiej . Rozejrzałam się raz jeszcze po pokoju. Nic nie zobaczyłam. Ani żywego ducha. Usiadłam na jednym z foteli i pogrążyłam się w głębokim śnie.

***

Kolejny już raz we śnie byłam w ciemnym lesie. Tym razem jednak było inaczej widziałam innymi oczami, czułam inaczej. Siedziałam chyba na jakimś wysokim drzewie. Dookoła nie było niemal nic prócz jakiejś ścieżki i … Chatki….? Nagle usłyszałam trzask. Ciało poruszyło się instynktownie i z pełną siłą i prędkością wyskoczyło w górę, zrobiło zgrabny piruet i uderzyło w ofiarę znajdującą się pod spodem. To nie byłam ja i teraz dobrze to wiedziałam. Mogłam tylko przyglądać się rozszarpywanej na strzępy ofierze. W końcu jej wrzaski ucichły, ale nic dziwnego w tym skoro nic po nim nie pozostało. Monstrum ponownie skierowało swój wzrok na domek.

***

Zbudziłam się, ale teraz wyraźnie czułam czyjś wzrok wpatrujący się we mnie, oddech na plecach i…

Ekh.. Ekh ekh…

Sznur na szyi. Próbowałam się wyrwać, ale nie potrafiłam byłam zbyt słaba i rozkojarzona po śnie. chwyciłam za sznur, ale nie mogłam odciągnąć go o choćby centymetr. Przejrzałam się w panicznym strachu raz jeszcze i dostrzegłam pogrzebacz koło kominka. Chwyciłam go i zamachnęłam się do tyłu. Chlast. Napastnik nawet nie zauważył ciosu. Uderzyłam po raz kolejny i kolejny znowu i znowu, aż uścisk się zwolnił. Mogłam nareszcie złapać powietrze. Szybko uwolniłam się i odskoczyłam z prowizoryczna bronią w dłoni. Stał za mną mężczyzna o blond włosach i jasnej cerze.

-Michael?! Co to ma do cholery znaczyć?! Czemu usiłujesz mnie zabić? Czym zawiniłam? -Wrzeszczałam na niego częściowo ze złości częściowo z rozpaczy.

To był jakiś jeden wielki żart. To nie mogło się dziać naprawdę…

Chłopak w końcu opamiętał się i usiadł na krześle z którego zaskoczyłam. Otarł szmatą okaleczoną twarz. Po jego policzku splynęła łza, która podczas swojej krótkiej podróży starła brud i krew, aby następnie upaść z krawędzi twarzy na jego kolana. Nie bardzo uspokoiło mnie to. Choćby nie wiem jak szczera była jego mimika, czy zachowanie nie mogłam mu ufać. Z drugiej strony jednak nie wierzyłam wciąż, że był zdolny do takiego czynu. Ktoś musiał go do tego zmusić. Na pewno. Burmistrz? Inkwizytor? Kto mógł chcieć śmierci nic nie znaczącej dziewczyny.

-Dlaczego? -Wyszeptałam, a w moim gardle pojawiła się gula, niczym wielka kluska, która utrudniała mi mówienie.

Milczał. Kolejna łza spłynęła po policzku. Trwaliśmy w milczeniu jeszcze chwilę, w końcu jednak podniósł się jakby nic nigdy się nie stało i wyszedł. Słyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Nie potrafiłam dopuścić do siebie tego co właśnie się rozegrało. Szybko wybiegłam na zewnątrz i starałam się go dogonić. Dawnego przyjaciela. Nie zostawię go. Nie po tym. Chcę wiedzieć… chcę wiedzieć wszystko. Od czasu odkąd stał się szychą. Podświadomie jednak bałam się, nawet chyba byłam przerażona, ale czułam, że on ma jakiś związek z tym, że znalazłam się w lesie, dziwnymi snami i inkwizycjami. Przynajmniej tak tłumaczyłam sobie jego zachowanie. Przez długi czas słyszałam tylko swierszcze, szelest liści drzew otaczających ścieżkę i dźwięki otwierających się o siebie kamieni. Byłam zmęczona i głodna jak nigdy, ale nie miałam innego wyboru jak iść przed siebie. Nie znałam drogi powrotnej. To była jedyna szansa, aby się stąd wydostać. Swoją drogą czułam się jak gdyby ktoś wsadził mnie do baśni o niefortunnych przygodach służki. Jestem jedynie ciekawa do czego doprowadzi mnie ta wędrówka i co łączy mnie z tym dziwnym stworzeniem z moich snów, tym które rozszarpało kogoś w krzakach tak niedaleko mnie uprzedniej nocy. Robiło się coraz jaśniej. Ptaki ćwierkały. Gdyby nie to co działo się w moim życiu to napawałabym się pięknem poranka. Po kolejnych godzinach wędrówki na horyzoncie pojawiły się budynki...

piątek, 5 września 2014

ROZDZIAŁ #1

-Kochanie, pora wstawać-zaświergotała Mary gładząc mnie delikatnie po włosach.

Natychmiast zerwałam się z łóżka i niemal całkowicie nieprzytomna zapytałam.

-Mary, jak długo spałam? Muszę już lecieć, pani Willis nie wybaczy mi spóźnienia. Dobrze wiesz, że nie stać nas na choćby minimalną stratę pieniędzy.
Przetarłam szybko oczy i skoczyłam ku szafie w celu założenia w miarę wyjściowych ubrań. Nie miałam jednak wielkiego pola manewru, bo wewnątrz niej znajdowały się wyłącznie dwie suknie, z czego jedna była już bardzo wysłużona i powoli traciła swój dawny ciemnozielony kolor, a liczne łaty przykryte były kolejnymi (jak mówiłam nie byliśmy nazbyt bogaci ot mieliśmy na to co było wyłącznie do przeżycia z dnia na dzień).
-Sall (tylko ona tak do mnie mówiła) uspokój się, jeszcze nawet nie ma świtu spójrz- w tym momencie odsłoniła niewielkie zasłony z za których przez zakurzone okno widać było wyłącznie ciemne gwieździste niebo.
-Dzięki Bogu! W takim razie Mary byłabym wdzięczna gdybyś pomogła mi spiąć włosy. Czeka mnie ciężki dzień, a pani Willis nie spodobałoby się gdybym weszła do jej domu z tak nieokiełznaną szopą.

Matka roześmiała się tylko i poprawiwszy swoją suknię podeszła do mnie, ściągnęła moje włosy do tyłu i zaczęła je upinać i czesać najdelikatniej jak to tylko było możliwe. Po chwili przerwała jednak westchnęła i w końcu wyrzuciła z siebie to co od ostatniego czasu ją niepokoiło.
-Posłuchaj kwiatuszku. Czekają nas trudne czasy, nawet trudniejsze niż dotychczas lada chwila do miasta przybędzie inkwizytor Nataniel. Rozpoczną się procesy, wiedźmy spłoną, zostaną powieszone, lub utopione w czarnym jeziorze na skraju miasta. NIC już nie będzie takie samo. Wielu niewinnych zostanie skazanych -W jej oczach pojawiły się łzy, a głos się załamał.

Bez chwili zawahania odwróciłam się i przytuliłam ją mocno do siebie. To właśnie przez pochopne decyzje, zaślepionych rządzą polowania na wiedźmy ludzi zginęli rodzice Mary. Bez prawdziwych dowodów ot tak. Zabrani i powieszeni jak zwierzęta na oczach młodej dziewczyny. Od dawna wpajano mi, że inkwizycje są dobre, a wiedźmy złe jednak odkąd Mary opowiedziała mi swoją historię byłam więcej niż pewna tego, że tylko to drugie było najbliższe prawdzie. NIGDY nie dopuszczę do tego, aby bliska mi osoba miała proces, lub co gorsza zginęła przez coś tak okropnego na oczach ludzi z miasteczka. W moich oczach również pojawiły się łzy. Odsunęłam się od niej i powiedziałam napełniona czystą nienawiścią i w pełni przekonana co do swoich myśli.
-To się nie powtórzy, zaufaj mi.
Spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
-T-ak... Tak, b-ardzo bym chcia-ała, żeby to była prawd-a- powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.
Chwilę potem znajdowałam się już w głównej izbie, w której mój brat Damien uwijał się przy robieniu porannych posiłków.
-Witaj, Sally. Jak się spało ? -Zapytał obdarzając mnie swoim najbardziej szczerym i ciepłym uśmiechem.
-Witaj. Nadzwyczaj dobrze. -Odepchnęłam go na bok i sama zabrałam się za sporządzanie posiłku.
-Ejjj...! -Spojrzał na mnie z wyrzutem (zupełnie tak jak wtedy, gdy jako dziecko zniszczyłam mu przez przypadek ulubioną zabawkę. ) - Wiesz może co ugryzło Mary? Ostatnio jest w złym humorze i często chodzi ze łzami w oczach, znaczy stara się to ukrywać, ale ja to widzę... Widzę, że coś jest nie tak.
-Hmmm... Słuchaj, jeżeli chciałaby nam powiedzieć, to już by to zrobiła. Sądzę, że po prostu ma jakiś ważny powód. -Skłamałam.
Wraz z Mary postanowiłam, że nie będziemy wspominały o jej historii nikomu, to miała być taka nasza babska tajemnica. Ona naprawdę nie potrzebowała, aby cała rodzina przypominała jej o tym co się wydarzyło i żaliła się nad nią. Sięgnęłam po drewniane miski i wlałam do nich gęstą owsiankę. Chwyciłam dwie i ustawiłam na sporym drewnianym stole, po czym spojrzałam wymownie na swojego starszego brata, a następnie na jedzenie.
-Ekhem.
On jednak wciąż tępym wzrokiem wpatrywał się w nicość, no ewentualnie gapił się jak wryty na naszą starą kotkę, która czyściła sfery intymne. Muszę przyznać, że wyglądało to komicznie, na szczęście po chwili wyrwał się z zamyślenia i wstał, aby wziąć ostatnie miski. Pozostali jeszcze spali, zresztą nic dziwnego ojciec wraz z Sebastianem ciężko pracowali całą noc przy płocie u państwa Sparks.
Reszta poranka zaleciła mi na czynnościach codziennych jak domowe porządki, sprzątanie po posiłku i tym podobnych rzeczach. Dopiero gdy na targu pojawiali się pierwsi kupcy o świcie mogłam odwiedzić Maggie-miejscową zielarkę, aby zakupić odpowiednie rzeczy z listy dla pani Willis. Tym razem znajdowało się na niej zupełnie inne zestawienie roślin. W tym nawet trujących. Po co staruszce mieszkającej samej w ogromnym domu takie rośliny? Może po prostu pomyliła nazwy, takie rzeczy zdarzają się przecież często. Raz nawet zdarzyło jej się szczotkować włosy widelcem. Gdy tylko podeszłam do stoiska Maggie wręczyła mi zioła, jednak zgodnie ze starym przyzwyczajeniem były to inne niż te które znajdowały się na nowej liście.
-Maggie, tym razem będzie inaczej. Pani Willis chyba coś się pokręciło.-wręczyłam jej listę zakupów.
-Yhym rzeczywiście jest inaczej, no cóż chyba coś znajdę, daj mi chwilę. Tak mam chyba wszystko czego potrzebuje.
-Emmm... Słuchaj Maggie , gdzie są wszyscy? Jakoś nie widzę pana Brolsa z warzywami, ani Molly z świeżymi rybami, ani całej reszty. Czyżby odbywał się jakiś zarząd, o którym nie wiem?
W tym momencie podszedł do nas służący burmistrza Michael. Niewysoki, chudy długowłosy blondyn, o kobiecym wyglądzie, bladej cerze i błękitnych oczach, w których można było niemal utonąć. Dawniej łączyła nas szczera przyjaźń, ale wszystko się zmieniło jak otrzymał pracę u burmistrza. Teraz ma 'ważniejsze' sprawy na głowie.
-Witam miłe panie. Sally.
-Witaj. -Odruchowo odwróciłam głowę w drugą stronę. Wszystko byle nie patrzeć w te zdradliwe nieziemsko piękne oczy. Nie popełnię tego samego błędu po raz kolejny. Patrz na coś innego. No dalej Sally dasz radę jedyną rzeczą jakiej w tym momencie najbardziej nie chciałam to niezręczne spotkanie z kimś kto po wszystkim przez co razem przeszliśmy traktuje mnie jak powietrze, a sam całkiem niedawno siedział w takim samym bagnie jak ja. Bez środków na życie. A teraz żyje w luksusach na jakie mu pozwalają. To prawdziwa praca, nie taki groszowe robótki w jakich ja muszę się paprać. Ehh. Jak to możliwe, że jednocześnie go nienawidzę, a z drugiej strony mam ochotę podwinąć suknię, rzucić się na niego i zedrzeć z niego koszulę i przeżyć upojną chwilę choćby na środku targu.
-Sądzą właśnie wiedźmę. Jak to możliwe, że o tym nie słyszałaś?!
-Gdzie?!
-Przed domem burmistrza. -Schylił się, aby pozbierać jabłka do kosza.
-Wiesz kogo?!
-Nie, zabronili mi uczestniczyć. Miałem zrobić zakupy. Nic więcej nie wiem.
-Cholera, to niemożliwe. Tak szybko?! -Nie czekałam dłużej zgodnie ze złożoną obietnicą musiałam sama się przekonać, czy osąd jest prawdziwy, znałam ludzi z miasteczka. Nie schyliłam się po koszyk, już dawno biegłam...



























Podczas gdy zielarka szukała zamówionych rzeczy rozejrzałam się raz jeszcze po targu. Wyjątkowo o tej porze świeciło pustkami. Czyżby coś się stało?






Zamurowało mnie. Wyrzuciłam koszyk z ręki.



czwartek, 4 września 2014

PROLOG



Shadewoods, rok 1600, późna jesień.
Pozwólcie, że przedstawię wam historię o sobie, mówią do mnie różnie służka, dziewczyna z sąsiedztwa, czarownica, ba! Ostatnio nawet dziwka samego belzebuba. Mam na imię Sally, mam 17 lat i mieszkam w miasteczku Shadewoods w małej naruszonej czasem chałupie wraz z ojcem, jego konkubiną i dwójką starszego rodzeństwa. Nie wiedzie nam się najlepiej, utrzymujemy się głównie z rolnictwa i drobnych usług świadczonych średnio zamożnym ludziom, jak na przykład pani Willis. Specjalnie codziennie rano przynoszę jej najlepsze świeże owoce i warzywa z targu. To naprawdę niewielkie sprawy, ale zawsze można zarobić jakieś grosze, a każde w moim wypadku są potrzebne.


***

Nagle spośród drzew wyłoniło się Ono. Bezkształtne, a jednak przerażające. Niewidoczne, a odczuwalne. Materializowało się i znikało na przemian. Nie mogłam oddychać, czułam zbyt wielki strach, jednak w końcu udało mi się wyrwać z osłupienia. Odwróciłam się i biegłam potykając się raz po raz o gałęzie. Byłam prawdziwie przerażona. Bezpieczny las stał się pułapką, z której nie potrafiłam uciec, traciłam siły, a lęk narastał. Ono było coraz bliżej. Potknęłam się, upadłam. To wciąż zbliżało się do mnie, chciałam krzyczeć, albo cały czas krzyczałam, ale już tego nie słyszałam. Czułam już tylko ból w mięśniach. Było już bardzo blisko. Czułam strach, złość, nienawiść, ból, śmierć. Było blisko mnie. Dobrze wiedziałam czego pragnie, czego potrzebuje. Tak po prostu wiedziałam. Nagle wszystko się rozmyło na moment zanim zdążyło mnie dotknąć. Byłam wdzięczna, jednak wiedziałam, że to nie koniec.




***

Shadewoods to opowiadanie o Sally młodej dziewce, która odkrywa na nowo świat, który ją otacza. Poznaje barbarzyńską naturę ludzi, starożytną magię wiedźm i zmysłową rozkosz jakiej dopiero zazna. Historia skupia się na zapomnianych już dzisiaj inkwizycjach, przedstawionych trochę bardziej w fantastyczny sposób.
Upside Down or Petrine Cross