Widziałam krew, pełno krwi. Rozlana była niemal wszędzie. Krzyki kobiet. To nie inkwizycje. Nieludzkie zabawy ‘księdza’ rozkoszującego się bólem niewinnych. Już z daleka wyczuwalny był swąd palonych ciał. Gdy tylko dobiegłam do placu rozstawiony był tam już płonący stos na którym przywiązana była jakaś starsza kobieta. Zaraz obok znajdowała się platforma na której zakute w dyby były trzy kolejne kobiety, jednak żadnej z nich nie rozpoznawałam. Wokół podestu zgromadzony był tłum, który na okrągło wykrzykiwał przekleństwa w stronę młódek. Wśród nich na przedzie znajdował się sam burmistrz przewodniczący tym bestialskim zgromadzeniem. Nagle na podest wszedł młody mężczyzna.
-Witam zgromadzonych! Panie i Panowie, przedstawiam wam najgorsze stworzenia, jakie świat nosił! Wiedźmy!-wykrzykiwał przechadzając się w te i z powrotem dotykając ich twarzy i sprawdzając ich szyje i uszy jak gdyby spodziewał się tam znaleźć jakieś diabelskie znaki.
Ktoś spośród ludzi uczestniczących w tym obrzędzie wykrzyczał to o czym cały czas myślałam.
-Skąd wiesz, że te kobiety są wiedźmami?! Dlaczego więzisz niewinne kobiety?!
-To?! To nie są kobiety, to dziwki szatana, nie martw się mój drogi niebawem sami przekonacie się, że mam rację, póki co musicie się zdać na mnie. Wiecie co należy robić z wiedźmami? -zapytał dodatkowo podburzając tłum.
-PALIĆ!!!-wykrzyknęli zgodnie.
Skinął na strażników, którzy bez najmniejszego oporu rozkuli dziewki i przywiązali je do kolejnych słupów które już czekały na to by stanąć w płomieniach. Przez okrzyki dało się jednak dosłyszeć szlochy i rozdarte okrzyki prowadzonych na śmierć. Niektórzy odwrócili wzrok inni nawet odeszli tłum dalej ryczał. Nikt nie starał się pomóc skazanym i udowodnić niedorzeczność słów inkwizytora Nataniela. Sama nie chciałam patrzeć na ich śmierć, ale byłam sparaliżowana strachem. Nie potrafił przeciwstawić się komukolwiek. Nic nie znaczyłam. Przestąpiłam krok w tył i odwróciłam wzrok. Poczułam jak powoli tracę siły, a nogi uginają się pode mną. Upadłam.
***
Zamknąłem za sobą ogromne drzwi i ruszyłem korytarzem do trzeciego pokoju znajdującego się po prawej stronie korytarza. Ostrożnie nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi do przodu. Do mojego nosa dostał się przesadnie słodki zapach. Wewnątrz pokoju na samym środku znajdowało się ogromne łoże, wokół niego na stolikach rozstawione były kadzidła, przez które cały pokój był niemal zadymiony. Dziwki, które na nim leżały zerwały się szybko i zakryły prawie przeźroczystym materiałem. Zignorowałem je jednak. Szybko wyciągnąłem z pochwy sztylety podbiegłem do łóżka i w zgrabnym salcie pond łóżkiem wbiłem jeden z nich w klatkę piersiową porządkowego, a drugim w szybkim obrocie poderżnąłem kobietom gardła, aby nie pozostawić żadnych świadków. W tej pracy nie można było pozwolić na chociażby chwilę zawahania. W ciagu roku zaakceptowałem panujące zasady i dostosowałem się do nich. Zlecenia nie zawsze były tak proste, trzeba być najlepszym z najlepszych, aby jakoś utrzymać się w tym fachu nie zwariować. Nie pozostawiając zbędnych śladów delikatnie stąpając opuściłem pokój, zaraz po odzyskaniu broni. Otarłem krew o szmatę i wyszedłem ponownie na korytarz. skręciłem w prawo i miałem kolejne kilka drzwi, a następnie zszedłem po skrzypiących schodach na parter budynku. Zarzuciłem kaptur na głowę i wyszedłem na zewnątrz. Szybko przeszedłem do bocznej uliczki. Po drodze miałem kilku strażników, a gdy byłem już dalej usłyszałem rozpaczliwy krzyk, który przedarł się przez grube ściany domu. Kolejne zlecenie już czekało.
***
Delikatnie otworzyłam oczy. Przetarłam je. Do moich nozdrzy szybko uderzył zapach trawy, wilgotnej ziemi i jakichś kwiatów. Nie bardzo pamiętałem co się stało i kiedy szłam do lasu. Podparłam się na Rekach i powoli wstałam. Właściwie to nie poznawałam tej części. Obok mnie biegła ścieżka, jednak nie było w pobliżu żadnego znaku kierującego do miasteczka. Ruszyłam po prostu przed siebie. Kilka razy zdarzyło mi się potknąć o wystające korzenie, albo dostać gałęzią po twarzy. Szłam chyba bardzo długo. Drogą cały czas zakręcała raz w lewo raz w prawo, każdorazowo na rozwidlebiu skręcałam w lewo, tak aby nie zapomnieć drogi powrotnej do miejsca w którym się zbudziałam. W końcu znalazłam jakąś niewielką chatę ciemniało się, więc nie czekając ruszyłam do niej. Wewnątrz paliło się światło, chociaż chata nie wyglądala z zewnatrz na zamieszkala. Uchyliłam drzwi i wysunęłam głowę do środka. Niesamowity odór dostał się prawie natychmiast do mojego nosa.
-Halo? Halo! Czy ktoś tutaj jest?!- wysunęłan się do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
W pokoju było ciemno, tylko w kominku paliło się drewno. Chyba świerk, bo pomimo smrodu w ponieszczeniu przebijał się przyjemny zapach. Niepewnie wyszłam głębiej . Rozejrzałam się raz jeszcze po pokoju. Nic nie zobaczyłam. Ani żywego ducha. Usiadłam na jednym z foteli i pogrążyłam się w głębokim śnie.
***
Kolejny już raz we śnie byłam w ciemnym lesie. Tym razem jednak było inaczej widziałam innymi oczami, czułam inaczej. Siedziałam chyba na jakimś wysokim drzewie. Dookoła nie było niemal nic prócz jakiejś ścieżki i … Chatki….? Nagle usłyszałam trzask. Ciało poruszyło się instynktownie i z pełną siłą i prędkością wyskoczyło w górę, zrobiło zgrabny piruet i uderzyło w ofiarę znajdującą się pod spodem. To nie byłam ja i teraz dobrze to wiedziałam. Mogłam tylko przyglądać się rozszarpywanej na strzępy ofierze. W końcu jej wrzaski ucichły, ale nic dziwnego w tym skoro nic po nim nie pozostało. Monstrum ponownie skierowało swój wzrok na domek.
***
Zbudziłam się, ale teraz wyraźnie czułam czyjś wzrok wpatrujący się we mnie, oddech na plecach i…
Ekh.. Ekh ekh…
Sznur na szyi. Próbowałam się wyrwać, ale nie potrafiłam byłam zbyt słaba i rozkojarzona po śnie. chwyciłam za sznur, ale nie mogłam odciągnąć go o choćby centymetr. Przejrzałam się w panicznym strachu raz jeszcze i dostrzegłam pogrzebacz koło kominka. Chwyciłam go i zamachnęłam się do tyłu. Chlast. Napastnik nawet nie zauważył ciosu. Uderzyłam po raz kolejny i kolejny znowu i znowu, aż uścisk się zwolnił. Mogłam nareszcie złapać powietrze. Szybko uwolniłam się i odskoczyłam z prowizoryczna bronią w dłoni. Stał za mną mężczyzna o blond włosach i jasnej cerze.
-Michael?! Co to ma do cholery znaczyć?! Czemu usiłujesz mnie zabić? Czym zawiniłam? -Wrzeszczałam na niego częściowo ze złości częściowo z rozpaczy.
To był jakiś jeden wielki żart. To nie mogło się dziać naprawdę…
Chłopak w końcu opamiętał się i usiadł na krześle z którego zaskoczyłam. Otarł szmatą okaleczoną twarz. Po jego policzku splynęła łza, która podczas swojej krótkiej podróży starła brud i krew, aby następnie upaść z krawędzi twarzy na jego kolana. Nie bardzo uspokoiło mnie to. Choćby nie wiem jak szczera była jego mimika, czy zachowanie nie mogłam mu ufać. Z drugiej strony jednak nie wierzyłam wciąż, że był zdolny do takiego czynu. Ktoś musiał go do tego zmusić. Na pewno. Burmistrz? Inkwizytor? Kto mógł chcieć śmierci nic nie znaczącej dziewczyny.
-Dlaczego? -Wyszeptałam, a w moim gardle pojawiła się gula, niczym wielka kluska, która utrudniała mi mówienie.
Milczał. Kolejna łza spłynęła po policzku. Trwaliśmy w milczeniu jeszcze chwilę, w końcu jednak podniósł się jakby nic nigdy się nie stało i wyszedł. Słyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Nie potrafiłam dopuścić do siebie tego co właśnie się rozegrało. Szybko wybiegłam na zewnątrz i starałam się go dogonić. Dawnego przyjaciela. Nie zostawię go. Nie po tym. Chcę wiedzieć… chcę wiedzieć wszystko. Od czasu odkąd stał się szychą. Podświadomie jednak bałam się, nawet chyba byłam przerażona, ale czułam, że on ma jakiś związek z tym, że znalazłam się w lesie, dziwnymi snami i inkwizycjami. Przynajmniej tak tłumaczyłam sobie jego zachowanie. Przez długi czas słyszałam tylko swierszcze, szelest liści drzew otaczających ścieżkę i dźwięki otwierających się o siebie kamieni. Byłam zmęczona i głodna jak nigdy, ale nie miałam innego wyboru jak iść przed siebie. Nie znałam drogi powrotnej. To była jedyna szansa, aby się stąd wydostać. Swoją drogą czułam się jak gdyby ktoś wsadził mnie do baśni o niefortunnych przygodach służki. Jestem jedynie ciekawa do czego doprowadzi mnie ta wędrówka i co łączy mnie z tym dziwnym stworzeniem z moich snów, tym które rozszarpało kogoś w krzakach tak niedaleko mnie uprzedniej nocy. Robiło się coraz jaśniej. Ptaki ćwierkały. Gdyby nie to co działo się w moim życiu to napawałabym się pięknem poranka. Po kolejnych godzinach wędrówki na horyzoncie pojawiły się budynki...
Wspaniały rozdział!
OdpowiedzUsuńI te zaskoczenie. Czemu Michael chciałby zabić Sally?
No cóż, nie wiem co jeszcze napisać. Nie jestem osobą potrafiącą pisać długie komentarze :)
Weny! Po porostu weny :)
Szkoda, że taki krótki rozdział, bo zapowiada się bardzo ciekawie, nie mogę doczekać się kolejnego :)
OdpowiedzUsuń